Na początku stycznia magazyn Cell opublikował interesujący esej opisujący historię badań nad bakteryjnym systemem immunologicznym CRISPR/Cas9 i tego, jak te badania doprowadziły do przekształcenia tego systemu w najgorętszy produkt współczesnej biotechnologii – tanie, wszechstronne i łatwe w obsłudze narzędzie do redagowania genomu. Artykuł, autorstwa Erica Landera, jednego z liderów Projektu Sekwencjonowania Ludzkiego Genomu a obecnie dyrektora genetycznego instytutu badawczego Broad w Bostonie, w ciągu zaledwie godzin od publikacji online wywołał bardzo żywe i skrajne emocje.
Dziś, ponad miesiąc od tej publikacji, wrzawa nieco ucichła. Jednak pewien niesmak pozostał. Chociaż pobudki pracy były, teoretycznie, szczytne, Lander wkroczył na podmokły grunt, częściowo stając się ofiarą polityki redakcyjnej Cell, częściowo zaś stając się ofiarą własnej arogancji, ale i marketingowego zmysłu, który uczynił w ostatniej dekadzie Instytut Broad jedną z najpotężniejszych instytucji w tej dziedzinie nauki na świecie.
Z góry uprzedzam: tekst krótki nie będzie. Nie będzie też zamknięcia sprawy – spory, które trwały już przed publikacją, trwać będą jeszcze długo nadal, bo dotyczą prestiżu oraz wielkich pieniędzy. Mam jednak nadzieję, że nie zniechęci was to do czytania.
Zacznijmy od tego, o czym opowiada publikacja o dźwięcznym tytule „Bohaterowie CRISPR” (anglojęzycznych fachowców zachęcam do rzucenia okiem na oryginał). Bo główne przesłanie (zwłaszcza jeśli praca czytana jest bez kontekstu, który przedstawię później) jest szczytne: chociaż dzisiaj myśląc o badaczach, którzy opracowali CRISPR/Cas9 jako narzędzie do redagowania genomu, wymienia się jednym tchem trzy osoby – Jennifer Doudnę, Emmanuelle Charpentier oraz Fenga Zhanga – ich prace były tylko zwieńczeniem dwóch dekad badań wielu naukowców. I to ci właśnie badacze są nieco zapomnianymi bohaterami CRISPR.
System CRISPR/Cas występuje u wielu bakterii i pełni u nich rolę układu immunologicznego. Gdy bakteria jest atakowana przez wirusa, DNA wirusa jest wbudowywane do specjalnego elementu genetycznego bakterii – CRISPR – i magazynowane do późniejszego użycia. Jeśli bakteria (tudzież jej potomkowie) są ponownie atakowani przez tego samego wirusa, jego DNA jest rozpoznawane jako komplementarne do tego wbudowanego w CRISPR, a następnie cięte przez nukleazę Cas9. Historia odkrycia tego systemu sięga późnych lat 80. poprzedniego stulecia, kiedy to hiszpański badacz Franscesco Mojica rozpoczął swoje studia doktoranckie nad archeonem Haloferax mediterranei. W tym mikrobie Moijca odkrył nowy rozdzaj powtórzeń DNA, jakich nikt nie widział do tej pory u żadnych innych bakterii. Te powtórzenia DNA grupowały się w rodzaj matrycy.
Mojica – a także inni badacze – prowadził badania na tym nowym genetycznym elementem przez całe lata 90. Wkrótce odkryto go także u innych archeonów. Element początkowo nazwano krótkimi regularnie rodzielonymi powtórzeniami (ang. short regularly spaced repeats, SRSRs); Mojica musiał zdawać sobie jednak sprawę jak mało inspirująca jest to nazwa, ponieważ za jego sugestią zmieniono ją w 2002 roku na CRISPR (ang. clustered regularly interspaced palindromic repeats).
W 2003 roku Mojica dokonał przełomu w rozumieniu, czym mogą być CRISPR – do tej pory bowiem nikomu nie udało się odkryć ich sekretu. Analizując olbrzymią liczbę sekwencji CRISPR z różnych mikrobów zauważył, że bardzo wiele z nich jest identyczne z sekwencjami obecnymi w wirusach. Dzisiaj, widząc jak potoczyły się dalsze losy CRISPR i jak ważne było to spostrzeżenie, powiedzieć możemy, że odkrycie było spektakularne. W 2003 roku niewiele osób jednak doceniało jego znaczenie – Mojica pracę wysłał do Nature, PNAS oraz Nucleic Acids Research, które po kolei odrzucały ją uznając za nie dość istotną. Obawiając się, że ktoś skradnie mu w końcu palmę pierwszeństwa, Mojica opublikował wyniki na początku 2005 roku w niszowym Journal of Molecular Evolution.
W mniej więcej tym samym czasie w laboratorium francuskiego Ministerstwa Obrony Gilles Vergnaud przyglądał się CRISPR z nieco innej perspektywy. Vergnaud pracował w dziedzinie mikrobiologii śledczej, a jego badania zainspirowała obawa, że Saddam Hussejn może w Iraku zastosować broń biologiczną. Badając unikalną kolekcję ponad 60 szczepów pałeczek dżumy Vergnaud odkrył ciekawy sposób, w jaki w matrycę CRISPR wbudowywane były nowe elementy. Ze współpracownikami zaproponowali, że CRISPR służy jako system obrony przed wirusami. Ich pracę spotkał jednak podobny los jak tę Mojicy – odrzuciły ją m.in. Nature, PNAS oraz Genome Research, a opublikowało – zaledwie miesiąc po pracy Hiszpana – inne niszowe pismo, Microbiology. Trzecia praca spekulująca na temat roli CRISPR pojawiła się także w Microbiology pod koniec lata 2005 roku – Rosjanin Aleksander Bolotin jako pierwszy zaproponował także mechanizm. Raczej bez zaskoczenia powinniśmy przyjąć fakt, że i jego publikacja była wcześniej odrzucana w innych pismach.
Kolejne pół dekady – które trochę przeskoczę – to badania głównie nad mechanizmem działania CRISPR. Odkryto, że aby nukleaza Cas9 mogło rozpoznać obce DNA (zapisane wcześniej w matrycy CRISPR) potrzebe są jej do tego dwie cząsteczki RNA, tzw. tracrRNA i crRNA, a także że potrzebna jest specyficzna trinukleotydowa sekwencja PAM poprzedzająca sekwencję wirusową, aby system mógł w ogóle zadziałać. Kolejne badania pokazały, że system CRISPR da się zaprogramować, a także – że celem jego ataku jest nie RNA, ale DNA. W te badania zaangażowanych było wielu badaczy: Philippe Horvath, Sylvain Moineau oraz Rodolphe Barrangou w Kanadzie, Jan van der Oost oraz Stan Brouns w Holandii, Luciano Maraffini i Eric Sontheimer w Stanach Zjednoczonych, Emmanuelle Charpentier, której wkładem na tym etapie było opisanie roli tracrRNA. I wreszcie litewski mikrobiolog Virginijus Siksnys, który pokazał, że nukleaza Cas9 jest niezbędna, aby system działał, jak należy.
Mając wszystkie elementy układanki było już tylko kwestią czasu, aż ktoś złoży je do kupy i zademonstruje działanie systemu in vitro. Dokonały tego dwie grupy – Jennifer Doudny oraz Siksnysa. Także tu – jak i wcześniej w swoim historycznym opisie – Lander poświęca wiele miejsca temu, kto pracę opublikował pierwszy i dlaczego (Siksnysa pojawiła się w PNAS później, ponieważ początkowo została odrzucona w innym piśmie, praca Doudny została przepchnięta szybko przez recenzję w Science). O ile jednak do tej pory ten element historii był raczej błahy – i raczej przytykiem do tego, jak działa system publikacji, niż komentarzem do nauki jako takiej – w tym momencie Landerowi włączył się w głowie polityczny chochlik. Dlaczego, wyjaśnię za moment, ale proszę sobie zapamietać ten paragraf.
Obie prace kończyły się podobną konkluzją: od tej demonstracji jest już tylko krok do zastosowań biotechnologicznych. Praca Doudny poszła jednak o krok dalej: dała innym badaczom narzędzie do łatwiejszego zastosowania tego systemu. Autorzy zaproponowali bowiem, że system można uprościć, jeśli tracrRNA oraz crRNA scali się w jedną molekułę – tzw. pojedyczny wiodący RNA, sgRNA (single guide RNA).
To odkrycie było – moim zdaniem, ale i zdaniem wielu badaczy – kamieniem węgielnym redagowania genomu z pomocą CRISPR/Cas9. Kwestią czasu było wykazanie przez kogoś, że system ten da się zastosować w komórkach ssaczych, zwłaszcza ludzkich. I taką demonstrację in vitro opisały równocześnie dwie grupy: Fenga Zhanga z Instytutu Broad oraz George’a Churcha z Harvardu. Obie publikacje pojawiły się w tym samym numerze magazynu Science na początku 2013 roku.
Reszta zaś jest już historią. Nie to, że poprzednie dziesięć paragrafów nią nie jest, ale wiecie, o co mi chodzi.
Esej Landera kończy się dość filozoficznie – poświęca on sporo czasu, aby podkreślić, jak młodych było wielu badaczy i badaczek, którzy dokonali najbardziej przełomowych odkryć w historii CRISPR. I że zbyt często mówiąc o naukowych odkryciach skupiamy się na liderach grup naukowych zapominając, że najwięcej trudu zadają sobie, najwięcej czasu poświęcają badaniom studenci – magistranci, doktoranci i podoktoranccy stażyści. Zwraca uwagę na to, jak wiele z tych odkryć dokonano w ośrodkach nie będących znanymi centrami badawczymi (Wilno, Alicante itd.), a także jak wiele z nich zostało odrzucone przez prestiżowe pisma, które nie potrafiły rozpoznać potencjału tych odkryć. Jest w tym zapewne jakaś nauczka dla nas wszystkich.
Wydaje się więc, że esej Landera jest uczciwym postawiniem sprawy, rzetelnym opisem historii badań nad CRISPR. W ciągu jednak zaledwie kilku godzin na Ćwierkaczu rozpętała się burza, którą wszczął amerykański naukowiec Michael Eisen (od początku deklarujący, że świadom jest konfliktu interesów – Jennifer Dounda pracuje na tej samej uczelni co on). Eisen podkreślił bowiem coś, co wielu szybko rzuciło się w oczy: że esej jest jednak przedstawiony jako apoteoza badań Fenga Zhanga (i samego Zhanga, któremu Lander poświęca całą stronę, wliczając w to historię jego dzieciństwa, inspiracje etc.) oraz pochwała dla Instytutu Broad, w którym Zhang pracuje. I że sposób, w jaki opisano badania sugeruje, że to praca opisująca zastosowanie CRISPR/Cas9 w komórkach ssaczych była największym przełomem. I że Lander robi to wszystko jednocześnie nie deklarując w tekście konfliktu interesów, jakim jest to, że jest on dyrektorem Broada oraz jego członkiem-założycielem. I że Instytut Broad jest właśnie zaangażowany w patentową wojnę z Uniwersytetem Kaliforni w Berkeley, na którym pracuje Doudna.
Sprawa wybuchła na Ćwierkaczu, ale wkrótce przeniosła się i do innych mediów – na blogi, ale także do Pubmedu, prowadzonej przez NCBI bazy danych publikacji biomedycznych, gdzie Jennifer Doudna umieściła pod pracą Landera komentarz, że opis jej badań w tym eseju jest merytorycznie niepoprawny.
W przeciągu tygodnia od publikacji została ona rozłożona na czynniki pierwsze. I okazuje się, że obiektywna historia badań nad CRISPR daleka jest jednak od obiektywizmu. Wątki są tutaj co najmniej trzy (chociaż przeplatają się ze sobą). Po pierwsze, kwestionowany jest sposób, w jaki Lander opisał pierwszeństwo badań – czyli kto pierwszy wymyślił, że CRISPR/Cas może być narzędziem biotechnologicznym. Po drugie, krytykowany jest sposób, w jaki nadaje on różnym odkryciom różną wagę – i że czyni to w sposób wysoce subiektywny (z oczywistych przyczyn). I wreszcie po trzecie, Landerowi wytknięto nawet styl. Ponieważ nawet sposób, w jaki prowadzi on narrację w całym eseju, w jaki posiłkuje się grafikami, w jaki opisuje badania innych badaczy, nie tylko Doudny i Zhanga, służy temu, aby dać nam ściśle zdefiniowaną pro-Broadowską perspektywę. Wszystkie te zarzuty mają zaś olbrzymie znaczenie, gdy postawi się je w kontekście wojny o patent na CRISPR/Cas9.
Patentowa sytuacja jest tutaj dość ciekawa z punktu widzenia osób niezaangażowanych. Warto podkreślić na początek, że chodzi tutaj o pierwsze patenty na bardzo podstawowe zastosowanie technologii CRISPR/Cas9 – dzisiaj patentów i podań o patenty na różnego rodzaju zastosowania CRISPR/Cas jest na pęczki. Pod koniec stycznia byłem na konferencji poświęconej inżynierii genetycznej i każda z 30 osób, z którymi rozmawiałem, ma taki czy śmaki patent na CRISPR (czy też, częściej, podanie o patent).
W Stanach Zjednoczonych o ten pierwszy patent na stosowanie technologii CRISPR zaaplikowały dwie instutucje/grupy badawcze – Dounda i Berkeley oraz Zhang i Broad. Patent przyznane Zhangowi i Instytutowi Broad na początku 2014 roku. Można się już tutaj zacząć zastanawiać, jak to możliwe, skoro publikacja Doudny uprzedziła Zhanga o ponad pół roku – a nawet, jak stwierdza w swoim eseju Lander, była dla Zhanga inspiracją. Urzad patentowy bierze jednak pod uwagę całą masę różnych dokumentów, a Zhang ma ponoć notarialnie potwierdzone dzienniki laboratoryjne z 2011 roku pokazujące, że już wówczas chodziło mu to wszystko po głowie.
Problem polega jednak na czym innym – ponieważ niewątpliwie podobne dzienniki mają także laboratoria Doudny i Charpentier. Problem polega na tym, że patent Zhangowi przyznano nie dlatego, że pokazał, że wymyślił to wcześniej niż Doudna i Charpentier, ale dlatego, że jego podanie rozpatrzono wcześniej. I tu zapoznać możemy się z ciekawym elementem systemu patentowego Stanów Zjednoczonych – bowiem aplikacja o patent z Berkeley wpłynęła do UP przed podaniem Broad, ale podanie Broad zostało rozpatrzone w tzw. trybie przyspieszonym. Domyślać się mogę tylko, że Broad za ten tryb zapłacił.
Na chwilę obecną zatem posiadaczem patentu jest instytut z Bostonu. Daje on jednak wszystkim badaczom licencję na stosowanie techniki pod warunkiem, że jest to stosowanie niekomercyjne. Ponadto daje on też nieekskluzywną licencję firmom farmaceutycznym i biotechnologicznym, pod warunkiem, że technika nie jest stosowana w celach terapeutycznych. I wreszcie – ekskluzywną licencję na stosowanie terapeutyczne posiada startup, którego założyciem jest m.in. Zhang, firma Editas Medicine.
System patentowy w Stanach posiada jednak furtkę pozwalającą uczelni w Berkeley zakontestować patent przyznany Broadowi. Co też i uczyniono – podanie o wszczęście tej procedury zostało zaakceptowane dosłownie kilka dni przed publikacją eseju Landera. Chociaż więc teoretycznie patent należy się obecnie Bostonowi, piłka jest wciąż w grze i nie jest wcale pewne, że decyzja urzędu patentowego nie ulegnie zmianie.
I tu widać nagle, dlaczego zgrabnie napisany esej Landera może budzić wiele emocji. Niezależnie od tego, czy Lander zadeklarował konflikt interesów czy nie (okazuje się, że zadeklarował redakcji – a było decyzją Cell, aby jego deklaracji nie publikować. Trochę mu w ten sposób robiąc niedźwiedzią przysługę), jeśli weźmie się pod uwagę, że ta patentowa wojna dopiero co rozgorzała na nowo, historyczny esej czyta się nagle rzeczywiście jak propagandowy pamflet.
Problemem jest też oczywiście to, że Doudna – a wkrótce po niej, także w Pubmedzie, Charpentier – zadeklarowała, że opis jej badań jest niedokładny, żeby nie powiedzieć niepoprawny. Lander wyjaśnił później, że ze wszystkimi osobami, których badania opisuje, przeprowadził wywiad, a następnie poprosił je o sprawdzenie tekstu pod kątem merytorycznym przed publikacją.
Tym wyjaśnieniem wykopał jednak pod sobą jeszcze większy dół. Jednym z bardziej kontestowanych stwierdzeń z pracy jest wzmianka o tym, że praca labu Doudny nad sgRNA została zainspirowana przez George’a Churcha, który z kolei wiedział o podobnych badaniach, czy też pomysłach, Zhanga. Innmymi słowy, nawet jeśli Doudna była pierwsza, to nie dzięki własnym pomysłom. Zaraz po pierwszej odpowiedzi Landera wywiadu udzielił jednak George Church, który po pierwsze wyjaśnił, że nigdy żadnych takich pomysłów Doudnie nie podsuwał, zwłaszcza że te badania prowadzili jego stażyści (postdocy). Po drugie zaś szybko dodał, że do sprawdzenia dostał tylko fragmenty eseju – a całą pracę zobaczył po raz pierwszy dopiero kilka dni przed publikacją i od razu wysłał Landerowi długą listę nieścisłości.

Chociaż więc Lander twierdzi, że wszyscy zainteresowani pracę widzieli przed publikacją (więc co się strzępią), to można mieć co do tego wątpliwości. Na wspomnianej konferencji poświęconej inżynierii genetycznej rozmawiałem z badaczem, który wspomniał, że z Landerem rozmawiał o swoich badaniach dwie godziny. W eseju zaowocowało to dwuzdaniową wzmianką – i tylko tę wzmiankę dostał do sprawdzenia.
Biorąc pod uwagę, jak wiele miejsca Lander poświęcił opisowi badań Zhanga, laboratoryjnym dziennikom i innym dokumentom poświadczającym przebieg tych badań, może być pewnym zaskoczeniem, że podobną rzetelnością nie wykazał się pisząc o badaniach innych osób, zwłaszcza zaś powtarzając niepotwierdzone plotki o tym, co kto mógł lub nie mógł od kogoś usłyszeć a może nie. I jest to właśnie jeden z zarzutów postawionych dyrektorowi Broad, które pozostawiają największy niesmak.
Jednak że esej jest majsterszytkiem propagandy okazuje się dopiero, gdy zapomni się całkiem o nauce, a przeanalizuje strukturę i język pracy. I takiej analizy – jak mówi, obiektywnej, gdyż sam nie zajmuje się badaniami w tym zakresie – podjął się historyk nauki Nathaniel Comfort na blogu Genotopia. Wpis jest raczej genialny; postaram się tutaj streścić najważniejsze punkty, ale polecam zapoznanie się z oryginałem.
Comfort rozpoczyna od wyjaśnienia stosowanego czasem przez historyków terminu „wigowski mit historyczny”. Pojęcie wprowadził w latach 30 ubiegłego wieku Herbert Butterfield: nazwał w ten sposób tendencję wielu historyków do opisywania historii Anglii przez pryzmat dokonań wigów oraz protestantów, do chwalenia tych rewolucji, które się udały, do ogólnego pisania o wydarzeniach przeszłości w taki sposób, aby zatwierdzały one niejako teraźniejszość. Czyli: dzisiaj jest, jak jest, tylko dzięki temu, że wtedy było tak, jak było. W ten sposób historia staje się nagle narzędziem politycznym. Jednym z pierwszych elementów opisu historycznego wskazujących, że mamy do czynienia z takim mitem historycznym, jest stosowanie w tytułach dramatycznych epitetów, takich jak na przykład „bohaterowie” (które to słowo nie jest w końcu siłą rzeczy obiektywne – bohaterowie jednych są bowiem często katami innych).
I tu widać dość oczywisty związek z esejem Landera.
Comfort zwraca dalej uwagę na zastosowane narzędzia stylistyczne. Zaczyna od tego, że esej napisany jest – jak już wcześniej wspominałem – w pozornie obiektywny sposób. Powoli i z rozmysłem opisuje walkę i bolączki cichych bohaterów CRISPR, chwaląc ich wytrwałość i pomysłowość. Peany tracą jednak błyskawicznie na mocy, gdy autor dociera do opisu badań Charpentier i Doudny – nagle ich odkrycia nie są tak genialne, ich zapał nijak się ma do wytrwałości innych badaczy. Podczas gdy Siksnys wychwalany jest pod niebiosa, praca Charpentier na ten sam przecież temat ledwo dostaje wzmiankę.
Jennifer Dounda nazwana zostaje mikrobiologiem światowej sławy, ale dzieje się to w środku mało inspirującego akapitu w zasadzie o niczym (a już na pewno nie tym, jak wielka była jej rola w badaniach nad CRISPR). Lander śpieszy się też, aby podkreślić, że chociaż praca Siksnysa została opublikowana później, to tylko dlatego, że została odrzucona wcześniej gdzie indziej. Nie zająka się jednak ani słowem o tym, że Doudna i Charpentier zaproponowały stosowanie sgRNA – coś, czego pracy Siksnysa brakowało.
Następnie pojawia się opis badań Zhanga i, potraktowany trochę po łebkach, George Church. Peany rozpoczynają się tutaj na nowo.
Comfort zgadza się z Michaelem Eisenem, że sposób w jaki przedstawione zostały Doudna i Charpentier jest zmyślny, acz niesprawiedliwy. Lander przedstawia je jako dwie kolejne badaczki w długiej kolejce osób dokładających maleńkie, nawet jeśli ważne, cegiełki do fundamentów badań nad CRISPR. Dopiero jednak Zhang odmienia, według eseju, oblicze tej dziedziny. Rola Doudny i Charpentier zostaje zaś zminimalizowana poprzez utopienie w szumie innych odkryć.
Innym ciekawym elementem stylistycznym pracy, działającym niemal podprogowo, jest umieszczona w niej mapka pokazująca instytucje, w których dokonywano kolejnych odkryć. Mapka jest zmodyfikowana tak, że Boston znajduje się (niepozornie) w jej centrum. Jest też zaznaczony odmiennym kolorem, jako miejsce w którym po raz pierwszy pokazano, że system CRISPR/Cas da się stosować do redagowania in vivo. Prace, bez których ten ostatni krok nie byłby możliwy, są jednak traktowane ze znacznie mniejszym entuzjazmem.
Innymi słowy, chociaż Lander pisze o bohaterach CRISPR, to tak naprawdę pisze o bohaterach, na którzych czele stoi jeden tylko superbohater. I jest nim jego kolega z Instytutu Broad. Warto tutaj dodać, że w całej tej sprawie dyskutuje się szeroko dychotomię Berkeley – Broad, zapominając – być może także z rozmysłem – o roli George’a Churcha, którego praca pokazująca w zasadzie to samo co praca Zhanga ukazała się przecież w tym samym wydaniu Science!
To wykluczenie Churcha z listy wynalazców CRISPR/Cas9 jest dość znaczące. Bez niego o sławę i chwałą walczą tylko trzy osoby – Doudna, Charpentier i Zhang. A warto pamiętać, że Nagrodę Nobla przyznać można maksymalnie właśnie trzem osobom. A że za CRISPR/Cas nagroda ta zostanie kiedyś przyznana, nie powinniśmy mieć wątpliwości.
Michael Eisen na oskarżaniu Landera na Ćwierkaczu nie poprzestał. Swoją opinię dłużej, lecz równie dobitnie, wyraził we wpisie na swoim blogu zatytułowanym „Złoczyńca CRISPR”. W tekście tym nazwał Landera geniuszem złal, zaś publikację w Cell – ostatnim wkładem w prowadzony przez dyrektora Broad wieloletni atak na prawdę.
Eisen, podobnie do Comforta, rozbiera pracę na czynniki pierwsze (być może nawet lepiej od Comforta). Ważniejsze tutaj wydaje mi się jednak jego podsumowanie. Podkreśla on bowiem, że walcząc z Landerem, który całą zasługę przypisuje Zhangowi, nie próbuje tej zasługi przypisać żadnej innej grupie (czyli nie Churchowi, nie jego koleżance z Berkeley, Jennifer Doudnie, nie nikomu innego). Eisen jest bowiem zagorzałym przeciwnikiem (kto śledzi jego Ćwierkacza, wie, że nie od dzisiaj) traktowania nauki jak serii wielkich odkryć dokonywanych przez jednostki.
Jest to więc aspekt, gdzie zgadza się on (przynajmniej pozornie) z Landerem – odkrycia takie, jak CRISPR/Cas, nie są zasługą żadnej jednej osoby. Są za to efektem wielu lat żmudnej pracy wielu badaczy. Część z nich jest bardzo znana (jak Doudna, która gwiazdą mikrobiologii była jeszcze przez pracami nad CRISPR), część nie znana prawie w ogóle (jak Mojica, gdy zaczynał swoje badania). Część z nich ma za pasem lata doświadczenia (jak Church), część to młodzi badacze, mający jeszcze mleko pod nosem (jak Maraffini, czy Barrangou). I wkład każdej z tych osób jest nie do przecenienia.
Jak powiedziałem na początku tekstu, sprawa powoli przycicha. Koniec końców można przecież powiedzieć – i kogo to obchodzi? Nie jest przecież ani amerykański urząd patentowy, ani Komitet Noblowski, tak naiwny, aby swoje decyzje podejmować tylko w oparciu o jedną pracę naukową. Może zatem nie powinniśmy się tematem w ogóle przejmować?
Obawiam się jednak, że – zwłaszcza w świetle tego, że marna jest szansa, aby Cell opublikowało sprostowanie nawet do tych elementów pracy, o których wiadomo, że są po prostu fałszywe – przejmować się jednak powinniśmy. O ile dzisiaj wiemy bowiem, że praca jest w dużej części niewiele warta, i możemy na podstawie doniesień blogowych i medialnych ukształtować sobie nieco bardzo doinformowaną opinię na jej temat, o tyle za 5, 10, 15 lat, dostęp do tych informacji może być trudniejszy. I przyszli jej czytelnicy mogą do zawartości podchodzić mniej krytycznie, nie zdając sobie sprawy z tego, że publikacja przedstawia tylko jedną stronę medalu.
Pracą tą Lander pokazał na pewno jedną rzecz. Chociaż zwykliśmy mówić, że historię piszą zwycięzcy, może być czasem tak, że zwycięzcami są ci, którzy piszą historię.
P.S. Świetna notka.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Eric S. Lander jest taki, na jakiego wygląda.
Kiedy ukazał się genom Craiga Ventera, Lander twierdził, że to niemożlwe, żeby dało się złożyć do kupy genom ludzki zsekwencjonowany metodą shotgun. W gruncie rzeczy zarzucał Venterowi i jego kolegom oszustwo.
Dlatego do dziś ci, którzy wtedy pracowali u Ventera (i na przykład rozwijali te algorytmy, dzięki którym nikogo dziś nie dziwi to, że można zsekwencjonować dowolny genom metodą shotgun) mawiają „Eric Slander” (slander – oszczerstwo).
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Bardzo ciekawa notka. W tym kontekście warto poczytać reakcje twórców niedawnego odkrycia/potwierdzenia fal grawitacyjnych. Nie dość, że sami się przerzucają w typowaniu kto powinien dostać za to nobla (na pewno nie pytana osoba), to artykuł opisujący odkrycie trafił do Phys. Rev. Lett. (IF = 7.5). Nie wiem jak dla was, ale w zetknięciu z tą notką, pokazuje to nieco różnice podejść (i zaangażowanych pieniędzy) między biologią a fizyką.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki – chociaż nie zgodzę się z tym, że jest to kwestia podejścia, czy też innej kultury w naukach fizycznych i biomedycznych. To, że odkrycia biologiczne są chętnie wysyłane do Nature i Cell wynika z ich wysokiego JIF – ale też są to jedne z najstarszych pism publikujących prace z tych dziedzin. PRL jest prawdopodobnie najbardzie renomowanym pismem fizycznym, więc nie widzę rozdźwięku w wysłaniu pracy właśnie tam (zwłaszcza że pisma bardziej specjalistyczne często mają znacznie szybszy proces recenzji).
Co do kwestii walki o pierwszeństwo, jestem pewien, że w momencie, gdy ktoś wymyśli, jak fale grawitacyjne można szybko spieniężyć, elegancja pójdzie w niepamięć. Zresztą już tak w historii fizyki bywało (że przypomnę nie tak znowu odległe kontrowersje przy okazji Nagrody Nobla za obrazowanie rezonansem magnetycznym).
PolubieniePolubienie