O tym, że GMO uratuje świat

Marcin Rotkiewicz w ostatnim numerze Polityki popełnił artykuł na temat żywności ekologicznej [$]. Jakoś tak w dzisiejszym świecie się dzieje, że temat eko-rolnictwa na stałe sprzęgnięty jest z tematem żywności genetycznie zmodyfikowanej. Czy tak być powinno? Nie wiem; wydaje mi się, że tematy te można traktować niezależnie i nie mieszać ich ze sobą. Ale w związku z radykalizmem obu stron w sporze eko-vs-GMO rzadko (jeśli w ogóle) do tego dochodzi.

Dlatego nikogo chyba nie zdziwiło, gdy w Krytyce Politycznej ukazał się felieton Tomasza Piątka, komentujący tekst Rotkiewicza w sposób nieprzyzwoicie wprost urągający inteligencji większości czytelników, który szybko wsparty został kolejnym felietonem Hanny Gill-Piątek (też w KP). Z drugiej strony barykady okopywać zaczęli się Pochodne Kofeiny (bardzo polecam, obśmiałem się przy tym jak norka), oraz Bart z Blog de Bart.

Ja zaś siedziałem sobie w weekend przed komputerem, nadrabiając różne czytelnicze zaległości, które zawsze mi się mnożą jak króliki. I, czystym zbiegiem okoliczności, przeczytałem wreszcie dwie prace opublikowane w czerwcu w piśmie PLoS ONE, które – wydaje mi się – wpisują się interesująco w narrację historii o GMO, chociaż może niekoniecznie w narrację opluwania swoich oponentów (niezależnie od tego, przez jakie koncerny są lub nie są opłacani). Więc po tym przydługim wstępie dodam od razu. Nie będzie o tym, kto w tym sporze, który przez polskie internety przetoczył się w ten weekend, ma rację; ani o tym, czy rolnictwo eko jest dobre czy złe; a już zwłaszcza nie o tym, jak w polskiej publicystyce nadużywane są argumenty nie tyle niemerytoryczne, co wręcz zmyślone.

Będzie za to o tym, że GMO pewnego dnia uratuje świat.

Problem jest poniekąd trywialny. Z roku na rok jest nas na Ziemi coraz więcej. Na początku XX w. było nas niecałe dwa miliardy. Tempo wzrostu liczby mieszkańców planety dramatycznie przyspieszyło w latach 50. (prawdopodobnie w dużej mierze zawdzięczamy to coraz powszechniejszemu stosowaniu antybiotyków). W 2011 roku pobiliśmy kolejny rekord – jest nas obecnie ponad siedem miliardów. Organizacja Narodów Zjednoczonych przewiduje, że do kolejnego miliarda dobijemy prawdopodobnie w okolicach roku 2020. Co to wszystko dla nas oznacza? Otóż oznacza jedną podstawową rzecz: mamy tyleż więcej gąb do wyżywienia.

W ubiegłym roku FAO, Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa, opublikowała swoje przewidywania dotyczące tego, jak bardzo musi wzrosnąć produkcja żywności do 2050 roku, aby nas wszystkich wykarmić. I jest to niebagatelne 60 do 110% – czyli krótko mówiąc, wzrosnąć musi dwukrotnie. Do podobnych wniosków rok wcześniej doszła grupa badaczy z Minnesoty (ich szacunki to 100 do 110%). Z jednej zatem strony mamy organizacje i naukowców alarmujących, że żywności musi być produkowane więcej. Z drugiej strony mamy zaś autorów pracy przeglądowej z Science (też 2011), którzy stawiają bardzo ponurą diagnozę; piszą mianowicie, że nie ma prostego rozwiązania na prowadzenie zrównoważonej (ang. sustainable) polityki rolnej w taki sposób, aby wyżywić dziewięć miliardów ludzi przewidywane na 2050 rok.

Zasadniczo na zwiększenie produkcji żywności są dwa podstawowe sposoby. Można próbować zwiększyć obszary upraw. Można też próbować zwiększyć ich wydajność. Na dłuższą metę zmuszeni będziemy raczej robić to tym drugim sposobem – jest tylko tyle miejsc na Ziemi przydatnych pod uprawę, których jeszcze do tego nie wykorzystaliśmy. W grudniu inna grupa badaczy (także z Minnesoty) opublikowała pracę w Nature Communications, w której opisała analizę danych dotyczących zmian w wydajności upraw na przestrzeni blisko 50 lat (od 1961 do 2008). Badacze ci odkryli, że chociaż dla wielu upraw ich wydajność wciąż wzrasta, dla 24 do 39% obszarów, na których hodowane są kukurydza, ryż, pszenica oraz soja, wydajność nie tylko nie wzrasta, ale często ulega stagnacji, a nawet zaczyna spadać.

Autorzy tej pracy powrócili w czerwcu wraz z pierwszą ze wspomnianych przeze mnie na początku publikacji w PLoS ONE. I powtórzyli z jeszcze większą mocą: aby w 2050 roku produkować dwukrotnie więcej żywności niż obecnie, wydajność upraw musi wzrastać średnio o 2.4% rocznie. W chwili obecnej wartość ta, w zależności od typu uprawy, waha się od 0.9 do 1.6%. Czyli pod jakim kątem by na to nie patrzeć – za mało. Bardzo pesymistycznym akcentem jest bardzo kiepski wzrost wydajności upraw ryżu w Chinach, Indiach i Indonezji (odpowiednio 0.7, 1.0 oraz 0.4%!). Źle dzieje się też w przypadku upraw pszenicy u trzech jej największych producentów, Chin, Indii oraz Stanów Zjednoczonych (1.7, 1.1. oraz 0.8%).

Badacze biją na alarm. Jakby na te dane nie patrzeć, jakiej uprawy by nie wybrać, wiadomości są albo złe, albo bardzo złe: przy obecnych stanie rolnictwa w 2050 roku nie będziemy w stanie wyżywić planety. Częściowo możemy temu zapobiec zwiększając areał upraw. Ale prędzej czy później znowu zaczniemy walić głową w mur.

W 2010 Science opublikował kolejną ciekawą przeglądówkę na temat zwiekszania wydajności upraw. Mark Tester i Peter Langridge z Adelajdy wytłumaczyli – o czym już wiemy – że tradycyjne metody hodowli nie dadzą nam odpowiednio wysokiego wzrostu wydajności upraw. Problem polega między innymi na tym, że, podczas gdy selekcja lepszych upraw na terenach powodujących u roślin większy stres (suchość, zasolenie) jest względnie prosta, to na terenach, na których brakuje takiego dodatkowego czynnika wykonującego ostrą selekcję odmian upraw za nas, nie radzimy już sobie tak dobrze.

No i tutaj odpowiedzią staje się GMO, dzieki któremy tworzyć możemy odmiany roślin uprawnych, które nie występują w przyrodzie, a także takie, których nie dalibyśmy rady pozyskać tradycyjnymi metodami. Przykładów takich upraw jest już kilka – jednym z najbardziej znanych jest tzw. złoty ryż, odmiana ryżu zmodyfikowana tak, aby zawierała zwiększoną dawkę witaminy A.

Oczywiście wyhodowanie odmian upraw, które po prostu będą w ten czy inny sposób bardziej wydajne (np. zawierając właśnie zwiekszoną ilość określonych składników odżywczych), to tylko jedna strategia. W drugiej ze wspomnianych przez mnie prac opublikowanych w czerwcu w PLoS ONE dwóch badaczy z Uniwersytetu w Getyndze przyjrzało się tematowi modyfikowanej genetycznie bawełny.

Bawełna Bacillus thuringiensis (Bt) jest hodowana przez 15 milionów małych gospodarstw rolnych w Indiach, Chinach i Pakistania, a także kilku innych krajach rozwijających się. Jest to oczywiście produkt GM – posiada właśnie gen bakterii B.thuringiensis, dzieki któremu jest odporna na wiele szkodników. W związku z tym wymaga też oczywiście mniejszej ilości pestycydów. Jak jednak hodowanie lepszej bawełny przełożyć może się na lepsze żywienie? Proste – pośrednio, poprzez zwiększanie dochodów domostwa i dzięki temu podnoszeniu poziomu życia. Aspekt tak oczywisty, jak łatwy do pominięcia.

Bawełna Bt w Indiach wprowadzona została 10 lat temu, a w 2012 uprawiało ją juz 7 milionów rolników na prawie 11 milionach hektarów – 93% całego obszaru hodowli bawełny w tym kraju. Autorzy przeprowadzili na przestrzeni kilku lat ankietę wśród rolników, badającą jak po wprowadzeniu do uprawy bawełny Bt zmienił się ich styl życia – i czy zmienił się w ogóle.

No i jedną dającą do myślenia ilustracją jest porównanie kaloryczności pokarmu rolników żyjących z uprawy bawełny Bt, z tymi uprawiającymi inne jej odmiany. Na grafice poniżej rozkład oznaczony kwadratami, to rolnicy uprawiający bawełnę Bt – widać po pierwsze wyraźne przesunięcie maksimum rozkładu, ale także bardzo istotną zmianę jego kształtu, która oznacza, że podczas gdy zaledwie w okolicach 25% rolników uprawiających bawełnę Bt spożywa mniej niż 3000 kalorii dziennie, dla drugiej grupy jest to ponad połowa:

źródło: Qaim & Kouser; PLoS ONE 8(6): e64879.
źródło: Qaim & Kouser; PLoS ONE 8(6): e64879.

Czyli co w końcu pokazuje to badanie? Ano pokazuje, że rolnicy uprawiający modyfikowaną genetycznie, bardziej wydajną ekonomicznie bawełnę i tak korzystają na tym w aspekcie zdrowotno-żywieniowym. I warto o tym pamiętać, zastanawiając się nad tym, jak GMO zbawi świat: nie tylko poprzez większe plony, nie tylko poprzez wzbogacenie w różnego rodzaju elementy odżywcze, ale także w najprostszym ekonomicznym sensie. Bo opłaca się nie tylko firmie Monsanto; opłaca się wyraźnie także tym biednym, maluczkim, uciskanym rolnikom, których różnego rodzaju eko-stronnictwa próbują na siłę uszczęśliwiać.

Przypisy:

ResearchBlogging.org1. David Tilman, Christian Balzer, Jason Hill, and Belinda L. Befort (2011). Global food demand and the sustainable intensification of agriculture Proceedings of the National Academy of Sciences, 108 (50), 20260-20264 : 10.1073/pnas.1116437108

2. H. Charles J. Godfray, John R. Beddington, Ian R. Crute, Lawrence Haddad, David Lawrence, James F. Muir, Jules Pretty, Sherman Robinson, Sandy M. Thomas, Camilla Toulmin (2011). Food Security: The Challenge of Feeding 9 Billion People Science, 327 (5967 ), 812-818 : 10.1126/science.1185383

3. Deepak K. Ray, Navin Ramankutty, Nathaniel D. Mueller, Paul C. West & Jonathan A. Foley (2012). Recent patterns of crop yield growth and stagnation Nature Communications, 3 : 10.1038/ncomms2296

4. Deepak K. Ray, Nathaniel D. Mueller, Paul C. West, Jonathan A. Foley (2013). Yield Trends Are Insufficient to Double Global Crop Production by 2050 PLoS ONE, 8 (6) : 10.1371/journal.pone.0066428

5. Mark Tester, & Peter Langridge (2010). Breeding Technologies to Increase Crop Production in a Changing World Science, 327 (5967 ), 818-822 : 10.1126/science.1183700

6. Matin Qaim,, & Shahzad Kouser (2013). Genetically Modified Crops and Food Security PLoS ONE, 8 (6): 10.1371/journal.pone.0064879

21 Comments

  1. Dla mnie zadziwiajacy jest fakt, ze bierze sie pod uwage zdanie kogokolwiek poza rolnikami w tym temacie. Pod katem bezpieczenstwa uprawy sa sprawdzone, obowiazkowo oznaczamy zywnosc gmo, koniec tematu. Jesli tak ogromna czesc spoleczenstwa jest przeciwna, to nic nie stoi na przeszkodzie wpuscic toto na rynek i dac zadzialac konkurencji. Jesli nikt nie bedzie tego kupowal, to nikt nie bedzie tego uprawial.

    Po co stosowac tak nienaturalne metody, jak blokowanie badan i wpuszczania tych produktow na rynek, skoro cala sprawa wg przeciwnikow powinna umrzec smiercia calkowicie naturalna (z punktu widzenia ekonomii).

    Polubienie

  2. Dzień Dobry!
    Na wstępie zaznaczę, że choć pobieżne przeszukanie internetów może wskazywać że jestem przeciwnikiem GMO ( bo tak wypada moje stanowisko jeśli rzutować je na osie obecnego konfliktu w tej materii) to jest to nieprawda. Jestem zwolennikiem GMO który jednak jest zdeklarowanym przeciwnikiem rozwoju tej technologii przez wielkie korporacje.
    Ponieważ w rozmaitych miejscach poszukuję rzetelnych opinii na temat tematu, mam wrażenie że pojawia się tu okazja by zadać rzeczowe pytanie. Tu: http://ftp.jrc.es/EURdoc/JRC37046.pdf jest raport UE na temat upraw kukurydzy MON810 w Hiszpanii. Link udostępnił pan Wojciech Zalewski – także publikujący w Polityce w tym komentarzu: http://gmo.blog.polityka.pl/2012/05/21/historia-pewnego-zakazu/#comment-1456 ( a kto jest zainteresowany moją polemiką na ten temat może sobie poczytać, w skrócie pan Zalewski albo nie czytał co linkuje albo przedstawił 3 całkowicie sprzeczne ze sobą dokumenty by na koniec lobbować za opcja sprzeczną z każdym z nich…).
    W dokumencie tym http://ftp.jrc.es/EURdoc/JRC37046.pdf analizowano realne uprawy kukurydzy MON810 w Hiszpanii, w warunkach polowych, w Europie. Z wieloletnich ( próby obejmowały kilka lat) upraw wyszło że efektywność GMO w stosunku do upraw tradycyjnych wynosi od -kilka% do +13%. ( zwracam uwagę – minus kilka!!!)

    Czy znane sa jakieś inne, nie pochodzące od producentów nasion ( a więc nie mające charakteru ulotki reklamowej), rzetelne dokumenty opisujące realne wartości w różnicach efektywności upraw? Chodzi o opracowania rządowe, prace naukowe, analizy niezależnych gremiów.

    Prosząc o odpowiedź na powyższe pytanie, zwrócę uwagę że nasiona GMO sa o ponad 50% droższe niż nasiona tradycyjne, co wynika z rozmaitych spraw, w tym z procedury selekcji nasion. Obawiam się że 15-20% przyrost efektywności upraw kosztem selekcji nasion klasycznych jest całkowicie możliwy – zatem w zgodzie z dostępnymi mi danymi nie widzę powodów związanych z efektywnością ( ale widze inne ) by wspierać GMO.

    Polubienie

    1. Jeszcze raz: Czy znane sa jakieś inne, nie pochodzące od producentów nasion ( a więc nie mające charakteru ulotki reklamowej), rzetelne dokumenty opisujące realne wartości w różnicach efektywności upraw? Chodzi o opracowania rządowe, prace naukowe, analizy niezależnych gremiów.

      Jaka jest efektywność GMO ( w sensie większych zbiorów ) w stosunku do upraw tradycyjnych? <- nie interesują mnie dywagacje ekonomiczne. Interesuje mnie tylko liczba – 25%? 3%?

      Polubienie

    2. @kazekurz

      Jak widzę spodobały się pany wartości z opracowania jrc. Szkoda tylko, że tak bezrefleksyjnie pan na nich się skupia bez głębszej analizy publikacji. A tam ma pan wszystko napisane o czym również panu pisałem na swym blogu. Szkoda, że z uporem ignoruje pan pewne oczywiste oczywistości. Postaram się jednak ostatni raz panu wytłumaczyć co jest napisane w tym raporcie i jakie są jego ograniczenia.

      Po pierwsze. Może pan wie, ale chyba jednak nie, kukurydza MON810 nie jest żadną magiczną rośliną. W 99,999% jest tą samą odmianą co jej konwencjonalny odpowiednik. Jedyną cechą o jaką ją wzbogacono czy może ulepszono jest odporność na szkodnika. Ta modyfikacja, nie powoduje, ze roślina ta nagle sama z siebie staje się 25% bardziej wydajna w porównaniu do odpowiednika. Jej plon może być i będzie wyższy tylko i wyłącznie w przypadku presji szkodnika. Im większa, tym zysk z jej uprawy jest większy. Dobitnie ukazują to wyniki, które tak pana oszołomiły. W regionach i latach gdzie, i kiedy nie występował szkodnik plony były porównywalne, bo nie było powodów by były wyższe. Ma pan to pięknie wyłożone w tym raporcie. Co więcej, badania dotyczą pierwszych lat uprawy odmian MON810 w Hiszpanii. W tym czasie było na rynku niewiele odmian dedykowanych do klimatu Hiszpanii, co z czasem się zmieniło i obecnie cecha MON810 jest wprowadzona już do wielu odmian rodzimych. Stąd mogą brać się pojedyncze wartości ujemne, ponieważ przy braku presji szkodnika rodzime odmiany lepiej radziły sobie w porównaniu do nie do końca przystosowanymi, pierwszymi odmianami kukurydzy MON810. Niewielka różnica w polonach może się brać z kolejnego czynnika. W uprawach konwencjonalnych rolnicy stosują opryski chemiczne w celu zwalczenia omacnicy. Więc mimo wszystko jest ona do pewnego stopnia kontrolowana, choć im większa presja szkodnika tym zabiegi stają się mniej efektywne. Gdyby rolnicy hiszpańscy, uprawiający odmiany konwencjonalne w ogóle nie stosowaliby oprysków, to w rejonach występowania szkodnika, otrzymalibyśmy różnicę w plonach 20-30%, a być może, w skrajnych przypadkach zdecydowanie większą. Tylko, że w uprawach konwencjonalnych kontrola szkodnika odbywa się ogromnym kosztem (chemia, paliwo, sprzęt) podczas gdy w uprawach MON810 roślina sama produkuje naturalny insektycyd (nie trzeba sprzętu, chemii, paliwa). Potwierdzają to dane z raportu, które pan uporczywie ignoruje. Rolnicy uprawiający MON810 wykonują 0,32 opryski na rok, podczas gdy tradycyjni 0,86 (tabela 9, rozdział 3.4). Czy nie uważa pan, że to nie tylko korzyść finansowa dla rolnika (wydatki na pestycydy w przypadku uprawy Bt były mniejsze od 3,17€/ha do 20,4 €/ha), ale wielki zysk dla natury i organizmów niedocelowych? Te dane jakoś panu umykają z tego raportu. Wracając jednak do plonów. Warto zacytować sam raport, w którym czytamy:
      „The results show that Bt maize had yield advantages over conventional maize in the three years studied.”
      To też panu umknęło?

      I to o czym już napisałem powyżej:
      „Bt technology seems to perform differently in the three regions, and this variability could be explained by heterogeneity between farmers, differences in pest pressure (Qaim et al., 2006), agro-ecological conditions and the fact that Bt technology may not yet have been introduced in varieties suitable for all regions (up until 2003 there
      were only two commercial Bt maize hybrids in Spain, whereas now there are over 50).”
      Tego też pan nie doczytał?

      Ujemne plony zanotowano tylko raz (z trzyletniego okresu) i tylko w jednym regionie. skoro pan nie czytał raportu to proszę przyjrzeć się wykresowi 6.

      Nie wiem skąd pan wziął te „ponad 50%” różnicy w cenie nasion. To kolejny dowód na to, że pan nie zaznajomił się z raportem. W tabeli 22 ma pan zestawione porównanie cen odmian konwencjonalnych i GMO. Rzeczywiście nasiona GMO są droższe (od ok. 3 do 40 €), ale na pewno różnica ta nie sięga 50%!

      I szczyt pana ignorancji dotyczący całego raportu.
      Zachęcam do lektury rozdziału 5.6 (a przede wszystkim tabeli 23) czyli wpływie uprawy odmian GMO na dochody rolników. W każdym z badanych lat, w każdym z badanych regionów (nawet tam gdzie plony były niższe o te pana magiczne -1,3%) rolnicy uprawiający odmiany MON810 uzyskiwali wyższe dochody z hektara niż rolnicy uprawiający odmiany konwencjonalne! I to pomimo wyższych cen nasion (ale nie tych wyssanych z palca „ponad 50%”)! Dodatkowe zyski w porównaniu do odmian tradycyjnych oczywiście różnią się znacznie (od 3,17 €/ha do 124,82 €/ha), ale na to mają wpływ różne czynniki, o których już wyżej wspominałem (presja szkodnika, różnice plonowania odmian, etc.)

      I może już wystarczy.

      Na koniec, zachęcam pana (który to już raz?) do wgłębienia się w lekturę raportu. To nie boli. A jeśli pana nie przekonują moje wyjaśnienia, to może niech pan wczyta się w konkluzje autorów raportu, a nie przeinacza jego sens!
      Na zakończenie zdanie z końca raportu (jak mniemam, do którego pan nie wytrwał, a lekturę zapewne skończył pan gdy ujrzał ten „minus” przez wartością 1,3%?):

      „Empirical analysis has found that Bt maize can increase yields and bring farmers tangible economic benefits.”

      PS. A tak na serio. I tak wiem, że moje wyjaśnienia (a w zasadzie są to wyjaśnienia autorów raportu) do pana nie trafią. Udowadnia pan to w wielu miejscach pisząc posty, tak jak ten powyżej.

      Polubienie

      1. @Wojciech Zalewski – dziękuję za odpowiedź, ale napisał Pan bardzo długi tekst – nie na temat! Ja nie prosiłem o Pana opinie, a o linki do dokumentów niepochodzacych od producentów nasion, spełniających warunki niezależności w sensie naukowym ( ekonomicznie, bez konflktu interesów itp.). I interesuje mnie ( jak prosiłem) tylko jedna liczba – wzrost płodności.
        Oczywiście że ta liczba nie oddaje całkowicie stanu GMO i jego wpływu na gospodarkę rolną -i oczywiście ma Pan rację, że całościowa ocena technologii GMO musi brać pod uwagę wiele innych czynników ( o których Pan pisze). Ale to nie oto pytałem! Wielokrotnie nadmieniałem że skoro mianował Pan się ekspertem to oczekuję od Pana rzeczowych i ścisłych odpowiedzi – tymczasem Pana opinia nie zawiera anie jednego źródła.

        Nie interesują mnie wpływy. Nie interesuje mnie ekonomia.Nie interesuje mnie kwestia łatwości oprysków. Interesują mnie:
        ________________
        linki do publikacji -innych niż cytowany przezemnie – gdzie przeanalizowano płodności odmian GMO
        ————————-

        Tytułem komentarza:
        „Gdyby rolnicy hiszpańscy, uprawiający odmiany konwencjonalne w ogóle nie stosowaliby oprysków, to w rejonach występowania szkodnika, otrzymalibyśmy różnicę w plonach 20-30%” – czy ma Pan na potwierdzenie tych spekulacji jakieś dokumenty?

        Polubienie

      2. Pozwolę sobie tez odpowiedzieć:: „PS. A tak na serio. I tak wiem, że moje wyjaśnienia (a w zasadzie są to wyjaśnienia autorów raportu) do pana nie trafią. Udowadnia pan to w wielu miejscach pisząc posty, tak jak ten powyżej.” – nie trafią do mnie bo ja Pana nie ma za osobę kompetentną. Proszę się z tego powodu nie obrażać czy denerwować – bardzo sobie np. cenię dokument który Pan podlinkował na temat upraw w Hiszpanii – lektora tego dokumentu całkowicie wykazała np. fałsz dokumentu przygotowanego przez Polskich lobbystów gdzie w rachunku zysków wzięto wprost 25% wzrost płodności jako podstawę oszacowania – podczas gdy w realnych warunkach liczba ta zależy od czy występuje szkodnik który niszczy uprawy nie GMO itp. Słowem – ufam oficjalnym i rzetelnym opracowaniom a nie temu co Pan pisze, a tym bardzie nie mam Pana za autorytet (przypuszczalnie chodzi o materiały których Pan uzywa pisząc swoje eseje, nie mam na myśli Pana poglądów ale materiały na które Pan sie powołuje a których wiarygodność wolę oceniać sam, znając źródło)

        Dodam jeszcze raz że jestem zwolennikiem GMO i rozwoju technik genetycznych jako takich. Stawiam wszakże dwa warunki – nasiona GMO muszą być płodne ( a skoro jest to niebezpieczne to nie powinny być wprowadzane do uprawy także w formie jałowej), patenty powinny być, ustawowo, w domenie publicznej. Ne należy stosować nasion opatentowanych przez podmioty prywatne. Powinno to regulować ustawodawstwo na poziomie UE.Budowa modelu biznesowego opartego na „jałowości nasion i ochrony patentowej” powinno być zakazane zupełnie podobnie jak zakazuje sie piramid finansowych.

        Polubienie

        1. ” fałsz dokumentu przygotowanego przez Polskich lobbystów gdzie w rachunku zysków wzięto wprost 25% wzrost płodności jako podstawę oszacowania”

          Ehhh.. jak to się mawia ręce opadają.
          Cóż, ignorancja, dyletanctwo, brak elementarnej wiedzy z zakresu agronomii. To można powiedzieć o pana postach.

          Ostatni raz podejmę rękawicę, choć szczerze mówiąc z pewną dozą zniesmaczenia to robię. Zaprezentuję dokonania polskich naukowców (tak w Polsce badano MON810), choć zapewne nasi rodzimi specjaliści od agronomii (Warzecha, Bereś, Dąbrowski, etc) to zwyczajni lobbyści.
          Cóż, w kręgach „rolniczych” są uważani za najwyższej klasy ekspertów od uprawy kukurydzy (dr Warzecha to uczeń samego Normana Borlauga, a prof. Dąbrowski ponad 20 lat starał się uzyskać konwencjonalne odmiany kukurydzy odpornej na omacnicę – poległ).

          W latach 2005-2006 prowadzone były w trzech województwach badania porównawcze odmian MON810 z odpowiednikami konwencjonalnymi.

          Skupię się póki co tylko i wyłącznie na porównaniu plonów (tak dla pana istotnych). Czy różnica sięgnęła tych magicznych 25%, o których pan pisze? (rozumiem, że różnica 13 % już nie jest istotna, choć de facto w agronomii to kolosalna różnica).

          Tabela 1: rok 2005, podkarpacie
          Odmiana Bt (DKC3421YG) = 141,9 dt/ha; konwencjonalna = 115,2 dt/ha – różnica 18,8% dla Bt

          Tabela 2: 2006, podkarpacie
          Odmiana Bt (PR39D82) = 113,6 dt/ha; konwencjonalna = 86,1 dt/ha – różnica 24,2% dla Bt (no ale 24,2 to nie 25%, prawda?)

          Tabela 3: rok 2006, lubelskie
          Odmiana Bt (DKC3421YG) = 85,1 dt/ha; konwencjonalna = 67,8 dt/ha – różnica 20,3% dla Bt.

          Link do badań Beresia (Instytut Ochrony Roślin, Terenowa Stacja Doświadczalna w Rzeszowie)

          Kliknij, aby uzyskać dostęp 293.pdf

          Warto zwrócić uwagę na kilka kwestii.
          1. Dane powyższe dotyczą tylko samych plonów. Autorzy jednak podają również dane o porażeniu i ilości uszkodzeń roślin. Podczas gdy rośliny Bt są w 96-100% odporne na omacnicę u konwencjonalnych obserwuje się uszkodzenia do 70% roślin. Dlaczego to takie ważne. Otóż dlatego, że uszkodzenia otwierają drogę grzybom, które wytwarzają mykotoksyny. Bardzo często nawet jeśli rolnicy zbiorą ziarno, jest ono odrzucane w skupie ze względu na zbyt dużą zawartość tych trucizn. Rolnik traci więc podwójnie: strata plonu i ograniczona możliwość sprzedaży ziarna.

          2. Badania dotyczyły lat 2005-2006. Od tego czasu presja szkodnika znacznie się zwiększyła. Zwiększył się również jego zasięg. Obecnie to nie tylko Polska południowa, ale nawet i północno-wschodnia. A wiec straty plonów są coraz większe.

          I ostatni komentarz.
          Ciekaw jestem jakie tym razem wymyśli pan teorie o podlinkowanych badaniach? Kto przekupił Beresia? A może ktoś podrzucał omacnicę na pola?

          Polubienie

          1. Dziękuję za link – z pewnością się z nim zapoznam.
            Co do reszty komentarza ( tej prsonalnej) pozostawię ją bez odpowiedzi ( chodzi o utrzymanie kultury dyskusji) wszakże nadmienię że w Pańskim komentarzu na blogu Rotkiewicza w Polityce, dostępnym tu: http://gmo.blog.polityka.pl/2012/05/21/historia-pewnego-zakazu/#comment-1456 znajduje się fragment – cytuję „Jeśli chodzi Panu o analizy ekonomiczne wprowadzenia np. uprawy kukurydzy MON810 w Polsce, to takowe istnieją, zrobione przez samych plantatorów kukurydzy. LINK. Strona 12 i 13. Szacuje się wzrost dochodu rolnika na poziomie 1731 zł/ha.” pod słowem LINK kryje się podlinkowany PRZEZ PANA dokument: http://www.google.com/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=1&ved=0CGMQFjAA&url=http%3A%2F%2Fwww.wodr.poznan.pl%2Findex.php%3Foption%3Dcom_k2%26view%3Ditem%26task%3Ddownload%26id%3D714%26Itemid%3D213&ei=cCu-T4-CCoWA0AWDk5Au&usg=AFQjCNEPJjQRpLqGMgU9EiaM7HnyQUydKg gdzie na stronie 13 znajduje sie tabela porównująca plony GMO vs nieGMO. Przyjęto że z GMO uzyska się 102 dt zas z nieGMO 80 na 1ha. Wg mnie jest to około 20% i jest to bzdura wyssana z palca.

            Między innymi z powodu takich lapsusów – linkowania dokumentów których Pan nie czyta, nie mam zaufania do pańskich tekstów.

            Polubienie

          2. Zapoznałem sie z materiałem który Pan podlinkował – dziękuję serdecznie. Co prawda czasopismo „Kosmos” nie jest dla mnie szczególnie wiarygodnym „periodykiem naukowym” ale tabele do których Pan się odwołuje są jak rozumiem cytatem z pracy „Bereś P. K., Gabarkiewicz R. 2007. Preventing spread of Ostrinia nubilalis Hbn. by cultivation of Bt transgenic maize – first field experiments in southeastern Poland. OBC/WPRS Bulletin (praca złożona do druku). Materiały Konf. Nauk. „Ecological Impact f Genetically Modified Organism (EIGMO)”. Warszawa, SGGW, 23–25 maja 2007, 76.” do którego będe starał się dotrzeć ( bowiem tabele te nie są jedytnie wskazówką bibliometryczną a nie oryginalną pracą która przeszła recenzję.

            Wyciągam z podlinkowanego przez Pana dokumentu dwa wnioski:
            1. w każdym wypadku rośliny transgeniczne miały wyższy plon.
            2. nieodmiennie, podobnie jak lobbyści, powołuje się Pan na najbardziej optymistyczny scenariusz.

            W tej samej tabeli która Pan cytuje znajdzie Pan pozycje w której roślina transgeniczna dała 123 dt zas klasyczna 122 dt z 1ha co daje statystycznie rzecz biorąc wynik 0%

            Nie przeczy to w żaden sposób ustaleniom raportu z Hiszpanii że płodność odmian transgenicznych zawiera się w granicach -1% do +13% – nadmienię że brak informacji o błędzie statystycznym dotyczącym tych wyników – byc może znajdują się one w cytowanej pracy Beresia-Garbarkiewicza. Przyjmując nawet za zasadne stwierdzenie że mamy do czynienia z przedziałem od 0% do 20% – nadal widzimy jedynie że zwiększyła się niepewność wzrostu plonów, nie zaś sama wysokość plonu.

            Reasumując – dziękuję za pomoc.

            Polubienie

  3. Jasne, ale taka zależność nie wskazuje jeszcze, co jest przyczyną, a co skutkiem. Tym bardziej, że istnieje proste wytłumaczenie – to zamożniejsi rolnicy mogą sobie pozwolić zarówno na lepsze wyżywienie, jak i stosowanie (zapewne droższego) ziarna GM (czy z czego tam się bawełnę hoduje).

    Polubienie

    1. Biorąc jednak pod uwagę to, jak powszechna jest uprawa bawełny w Indiach oraz to, że jakieś 95% uprawianej bawełny to bawełna Bt, idąc zaproponowanym przez Ciebie tokiem rozumowania, trzebaby dojść do wniosku, że niemal wszyscy indyjscy rolnicy to bogacze.

      Ponadto ten wzrost zamożności, który odbija się na stylu życia, został zaobserwowany dopiero po wprowadzeniu na rynek indyjski bawełny Bt. O ile więc nie znajdziemy jakiegoś innego fenomenu, który nagle wpłynął na zamożność indyjskich farmerów, wydaje mi się, że założenie, że związek przyczynowo-skutkowy działa tutaj w opisanym przeze mnie kierunku, nie jest takie znowu na wyrost.

      P.S. Dzięki za komentarz ;)

      Polubienie

      1. „jakieś 95% uprawianej bawełny to bawełna Bt, idąc zaproponowanym przez Ciebie tokiem rozumowania, trzebaby dojść do wniosku, że niemal wszyscy indyjscy rolnicy to bogacze.”

        Bo oczywiście 95% bawełny na pewno uprawia 95% rolników.

        Polubienie

        1. Pardon za skrót myślowy. Niemniej jednak nie jest chyba zupełnie bezpodstawnym założeniem, że bawełna nie jest uprawiana li tylko i wyłącznie przez bogatych rolników? (Niestety mimo najszczerszych chęci nie znalazłem danych pokazujących jak zmienia sią zamożność indyjskich rolników jako funkcja uprawy.)

          Nawiasem mówiąc – chociaż nie wiem, w którą stronę zadziała ten argument – nigdzie nie jest powiedziane, że 95% bawełny uprawia 95% rolników uprawiających bawełnę…

          Polubienie

          1. W tym raporcie z 2012 roku (cytowanym przez autorów) wskaźnik nazywany „adoption rate” wynosi 93%. Nie wiem, czy te 93% odnosi się do powierzchni upraw, do liczby rolników, czy jeszcze do czego innego (chociaż podejrzewam, że to pierwsze).

            Że entuzjaści to widać już w tym linku, który podałeś. W 2006 – 41%. W 2007 – 66%. Dalszy wzrost do ponad 90% na przestrzeni 5 lat nie wydaje mi się przesadzony. Zresztą to chyba właśnie jest przyczyną obwołania bawełny Bt wielkim sukcesem (czyim – to już inna sprawa): to że właśnie tak szybko i tak powszechnie została przyjęta i wdrożona.

            Polubienie

          2. Nie o to chodzi. Wg tego badania adopters odżywiają się znacznie lepiej niż non-adopters. To może być oczywiście prawdą, ale pojawia się pytanie o jakość badanej próby. A ta wygląda na dość kiepską, skoro adoption rate tak odjechała od średniej w kraju.

            Polubienie

  4. Dobry i dający do myślenia wpis. Rzeczywiście sytuacja na świecie jest nie do pozazdroszczenia. Przyrost ludności jest szybki, a warto pamiętać, że już dziś prawie miliard osób na świecie chodzi głodnych, a drugi miliard cierpi z powodu niedożywienia („ukryty głód”). O ile nie podejmie się jakichś konkretnych działań w najbliższym czasie, to problem będzie tylko się pogłębiać.
    Ja, ciut niestandardowo, dodam nieco dziegciu do tej beczki miodu. ;)
    Kwestią sporną jest to czy GMO zbawi świat. Mimo, iż jestem zwolennikiem GMO to uważam, że inżynieria genetyczna nie jest panaceum. Głód jest problemem bardzo złożonym, mocno zależnym od politycznej woli rządzących. Do tego dokładają się takie problemy, jak m.in. złe wykorzystywanie czy wręcz marnowanie plonów rolnych (np. produkcja biopaliw), które można by wykorzystać na cele bardziej humanitarne. Owszem biotechnologia rolnicza ma ogromne możliwości i może w znaczny sposób przyczynić się do złagodzenia skutków wzrostu populacji. Jednak do póki nie pójdzie za tym zmiana polityki oraz nastawienia do GMO, szczególnie państw europejskich (które mają siły wpływ na politykę w państwach afrykańskich) to niestety potencjał ten może nie zostać wykorzystany.
    Oczywiście nie bez znaczenia jest tu również rola NGOs, które niestety starają się jak mogą utrudniać wykorzystanie możliwości biotechnologi rolniczej. Działania Greenpeace, które od lat opóźniają wejście do upraw Złotego Ryżu są jak dla mnie skandaliczne.

    Polubienie

    1. Dzięki za komentarz. No i zgadzam się z Tobą całkowicie, co do tego, czy GMO zbawi czy nie zbawi świata – ale to samo można powiedzieć o każdej innej (szeroko rozumianej) technologii: poziom zbawialności zawsze będzie zależeć nie od tego, co możemy, ale od tego, co chcemy.

      Polubienie

    2. Podoba mi się ujęcie GMO jako coś, co może ‚uratować świat’- przewrotne, zważywszy że większość oponentów skupia się nad ratowaniem świata PRZED GMO. Dyskusja jak zwykle oscyluje na skrajnościach, jest sprawą albo absolutnego odrzucenia GMO albo ‚skazania’ ludzkości na zmodyfikowane jedzenie.

      A tak na marginesie i a propos nastawienia Europy do GMO- wygląda na to że Monsanto straciło cierpliwość i chce wycofać zmodyfikowane nasiona z rynku: http://uk.reuters.com/article/2013/07/17/uk-eu-monsanto-gmos-idUKBRE96G16N20130717 .

      Polubienie

  5. Pingback: Gmo | Pearltrees

Dodaj komentarz