Ale o co chodzi? Otóż chodzi o nowy związek, który może pomóc w leczeniu pewnych – nie wszystkich jednak! – form nowotworów. O tych jego ciekawych właściwościach donoszą badacze z grupy Paula Erhardta z Uniwersytetu w Toledo, którzy związek testowali i opisali niedawno w piśmie Journal of Medicinal Chemistry.
Problem z rakiem polega na tym, że jest społecznie, że tak to ujmę, niedoprecyzowany. Nasze rozumienie tej choroby sprowadza się w najgorszym wypadku do coś we mnie rośnie i jak mam szczęście, to mi to wytną, a jak nie mam szczęścia, to nie wytną i kojfnę. W nieco lepszym i mam nadzieję częstszym przypadku jest to coś się stało niektórym komórkom w moim ciele i nie chcą przestać rosnąć. To ostatnie jest w istocie definicją nowotworu (nawiasem mówiąc nie każdy nowotwór to rak), nie daje nam jednak dobrej perspektywy, aby ocenić jak szerokie jest to pojęcie.
Niekontrolowany podział komórek jest bowiem objawem jedynie. Przyczyn zaś takiego stanu rzeczy mogą być setki, o ile nie tysiące. Stąd też wynikają problemy ze znalezieniem skutecznych leków przeciw nowotworom. Dzisiaj coraz częściej poszukuje się leków celujących w ściśle określone białka lub sekcje szlaków metabolicznych uwikłanych w ten czy inny sposób w rozwój różnych nowotworów. Chociaż takie precyzyjne terapie są bardzo kuszące, to jednak są niezwykle trudne do opracowania, między innymi dlatego, że większość białek pełni wiele funkcji, z których tylko jedna może być uwikłana w proces nowotworowy, szlaki metaboliczne naszego organizmu przecinają się w sposób niezwykle zawiły i skomplikowany i trudno czasem przewidzieć, jak próba zmiany jednej ścieżki może wpłynąć na pozostałe.
Alternatywą dla takich precyzyjnych terapii są terapie, które celują w nowotwory bardziej ogólnie, wykorzystując pewne ich charakterystyki. Przykładem może być terapia fotodynamiczna: pacjentowi podaje się światłoczuły związek, który pod wpływem światła ulega ekscytacji, a następnie reaguje z obecnym w komórkach tlenem przekazując mu część tej energii. Pobudzony tlen jest zaś niezwykle reaktywny i bardzo szkodliwy dla większości, o ile nie wszystkich, biocząsteczek. Jego pojawienie się w komórce w większych ilościach prowadzi zatem zazwyczaj do jej szybkiej śmierci. Wybiórczość terapii zapewnia się jednak dwojako: po pierwsze, komórki nowotworowe są bardzo zachłanne. Ponieważ stale rosną i stale się dzielą, potrzebują ciągłego napływu surowców budulcowych i energetycznych. I w związku z powyższym wchłaniają znacznie więcej leku niż komórki okoliczne. Po drugie zaś, aktywacja leku odbywa się poprzez naświetlenie raka, co pozwala kontrolować produkcję wzbudzonego tlenu. Ograniczeniem tej terapii jest stopień, w jakim światło może penetrować tkanki: ponieważ większość długości fal nie wnika głębiej niż 2 centrymetry, terapia fotodynamiczna z sukcesami stosowana jest głównie do nowotworów „powierzchniowych” – np. raka podstawnokomórkowego skóry, ale także np. nowotworów przełyku czy innych tub w naszym ciele, do których można doprowadzić światłowód.
Rozgadałem się. Terapia fotodynamiczna nowotworów jest klasycznym przykładem wykorzystania raka w walce z rakiem, a do tego jest metodą dość już dojrzałą (czy też starą) – jej początki sięgają bowiem lat 60. XX wieku. Badacze z uczelni w Toledo zaproponowali nieco inne spojrzenie na problem (chociaż w podobnej kategorii terapii). Zwrócili oni mianowicie uwagę na to, że tkanki niektórych nowotworów są często niedotlenione. Ta hipoksja wynika z nienormalnego systemu naczyń krwionośnych w guzach, który nie jest w stanie dostarczyć do tkanek wystarczającej ilości tlenu oraz innych związków.
Taki stan rzeczy dla chorego jest bardzo nieciekawy. Z jednej strony tkanka rakowa zaczyna obumierać od wewnątrz (co jednak nie przeszkadza jej w ogólnych rozprzestrzenianiu), z drugiej zaś bardzo kłopotliwe staje się dostarczenie leków do wnętrza nowotworu, bo oczywiście ich transport jest ograniczony tak samo, jak transport tlenu, czy składników odżywczych. Dodajmy do tego problem z toksycznością leków przeciwnowotworowych, a także utrudniona ich dystrybucja do komórek rakowych, które chwilowo mogą nie być w stadium podziału i mamy pełny obraz mizerii, jaka czeka pacjenta wystawionego na taką chemioterapię.
Grupa Erhardta opisała proces otrzymywania oraz dalsze testy związku będącego pochodną 9-aza-antrapirazolu. 9-aza-antrapirazol jest znaną od ponad dekady antracykliną, stosowaną w leczeniu różnych form raka. Jak wiele innych chemioterapeutyków jest jednak silnie toksyczny i powoduje masą efektów ubocznych. Amerykanie zsyntetyzowali pochodną tego związku – jego N-tlenek – która nie wykazuje tak szkodliwych właściwości, a dodatkowo ma pewną bardzo ciekawą cechę: ulega modyfikacji w warunkach obniżonej zawartości tlenu i obniżonego pH (często kojarzonego z hipoksją).
Do zastosowania tego związku jako leku bardzo daleka jeszcze droga. Wyniki te pokazują jednak, jak można w inteligentny sposób wykorzystać warunki, jakie stwarza nowotwór, jako czynnik odpowiadający za selektywność chemikaliów, którymi faszerujemy chorych. W ten sposób umożliwi nam to po pierwsze atakowanie nowotworu w bardziej skuteczny sposób, a po drugie złagodzenie ubocznych skutków chemioterapii. Z drugiej jednak strony należy pamiętać o ograniczeniach tego ekspermentiu – nie w każdym nowotworze będziemy bowiem mieć do czynienia z hipoksją. Chłoniaka się zatem w ten sposób nie wyleczy. Co oczywiście nie znaczy, że wielu chorych na takim naukowym rozwoju nie skorzysta.
El-Dakdouki, M., Adamski, N., Foster, L., Hacker, M., & Erhardt, P. (2011). Hypoxia Activated Prodrugs of a 9-Aza-anthrapyrazole Derivative That Has Promising Anticancer Activity Journal of Medicinal Chemistry DOI: 10.1021/jm200984x
A w którym to Toledo siedzą takie mądrale? Wyrozumiałem, że w którymś amerykańskim, ale jest ich tam parę sztuk…
PolubieniePolubienie
Uniwerytet Toledo w Toledo, Ohio. Nie wiem, na ile to zawęża wybór (nie jestem biegły w geografii Toledów).
PolubieniePolubienie