“Powodzenia panie Gorsky!”

Przypomnienie nieśmiertelnego pana Gorsky’ego i jego miłosnych podbojów:

Wieść gminna niesie,  że gdy 20 lipca 1969 roku Neil Armstrong stawiał pierwsze kroki na Księżycu, tuż po słynnym zdaniu o małym kroku człowieka i wielkim kroku ludzkości miał mruknąć “Powodzenia panie Gorsky”. Pan Gorsky zaś miał być sąsiadem rodziny Armstrongów w czasie dzieciństwa Neila. Pewnego wieczoru Neil podsłuchał pod oknem, jak pan Gorsky próbuje usilnie namówić żonę na seks oralny, na co ta miała mu odburknąć, że doczeka się seksu oralnego, gdy ten mały chłopak sąsiadów będzie chodził po Księżycu…

Buzz Aldrin na Księżycu/www.wikipedia.org

Historia ta ma swój niewątpliwy urok i dodaje smaczku do tego i tak obrosłego licznymi legendami wydarzenia. Prawdziwa jednak nie jest – w transkrypcie z misji Apollo 11 nie ma ani słowa o żadnych panu Gorsky’m (można też posłuchać). Mimo to motyw ten często powraca odkąd powstał w połowie lat 90. jako żart i w związku z mocno okrągłą, 40. rocznicą pierwszego udanego lądowania ludzi na Księżycu, która miała miejsce 3 lata temu, pewnie jeszcze o tym usłyszymy.

Jeśli można lub chce się mówić o zimnej wojnie w jakichś superlatywach, to to byłby właśnie ten jeden. W latach 40. XX wieku wybitny pisarz science-fiction, Arthur C. Clarke, przewidział, że ludzie staną na Księżycu przed końcem stulecia. Dzięki jednak z jednej strony nieposkromionej ambicji naukowców potrzebujących po wojnie nowych wyzwań (a nikogo chyba nie muszę przekonywać, że technologie tworzone i rozwijane na potrzeby NASA zmieniały i wciąż zmieniają całkowicie otaczającą nas rzeczywistość, pchając nas dzień w dzień ku przyszłości, która sto lat temu wydawało się fantasmagorią, a dziś wydaje się być po prostu nieuniknionych postępem cywilizacji), a z drugiej strony dzięki olbrzymiej politycznej presji, do pierwszego kroku ludzi na ziemskim satelicie doszło w ciągu 20 lat odkąd problemem zaczęto zajmować się na serio.

Misja Apollo, która ostatecznie dała światu dwunastu astronautów, którzy chodzili po Księżycu, poprzedzona była jednak przez liczne misje bezzałogowe. I o tym należy pamiętać, gdyż pomimo, że Sowieci nigdy człowieka na Księżyc nie wysłali (albo raczej nie dostarczyli!), to pierwsze lądowania na Księżycu – tzw. twarde lądowania – różnorakich sond były sukcesem Związku Radzieckiego – i to na 10 lat zanim Armstrong mógł rzucić w eter swoje cliche o małych i wielkich krokach. Pierwszym obiektem, którym ludzkość w Księżyc trafiła był statek Łuna 2, który Rosjanie mało subtelnie w satelitę po prostu wpakowali w 1959 roku. Pierwsze udane twarde lądowanie miało zaś miejsce w 1966 roku statkiem Łuna-9.

Coś jednak musiało się wydarzyć i popsuć Rosjanom szyki (najpewniej przydarzył im się Chruszczow z jednej strony twierdzący, że ciągle walczą o palmę pierwszeństwa w tym wyścigu, ale z drugiej strony obcinający finansowanie tego projektu. Być może, podobnie do pewnego polskiego ministra, sądził, że radzieccy kosmonauci na Księżycu moga wylądować nawet na drzwiach od stodoły), bowiem w 1966 to Amerykanie przejęli inicjatywę – po średnio udanych programach Pioneer i Ranger, które zakończyły się serią nieudanych twardych lądowań na Księżycu – i dokonali pierwszego bezzałogowego miękkiego lądowania w ramach misji Surveyor w 1966 roku.

Dla Amerykanów zresztą od początku lat 60. wysłanie pierwszego człowieka na Księżyc było przede wszystkim sprawą prestiżową. Sam Kennedy miał ponąć bąknąć w jakiejś prywatnej rozmowie z szefem NASA, Jamesem Webbem, że dla niego jest tylko ważne wyprzedzenie w tym wyścigu Rosjan – natomiast rozwój technologii w jego mniemaniu nie usprawiedliwiał sam w sobie wydawanych przez Agencję pieniędzy. Czego by jednak nie mówił, to od naukowców zależało, czy operacja się powiedzie – i wymagało od nich ogromnego wysiłku, gdyż na początku lat 60. to Rosjanie mieli znacznie lepszy program rakietowy. Przełomem dla Amerykanów okazała się rakieta Saturn V, olbrzymia wieloczęściowa rakieta, która zamiast kerozyny używała – i to bardzo wydajnie –  ciekłego wodoru. Spośród 13 startów rakiet Saturn V wszystkie zakończyły się sukcesem.

Start rakiety Saturn V niosącej Apollo 11 /www.wikipedia.org

Początki programu Apollo były jednak dla Amerykanów dramatyczne. Pierwsza załogowa misja – Apollo 1 (która paradoksalnie była 4 misją w ramach programu) – zakończyła się katastrofą. W trakcie ćwiczeń doszło do pożaru, w którym zginęło trzech astronautów. Na kolejną misję załogową program Apollo czekał prawie dwa lata. Potem jednak wszystko potoczyło się błyskawicznie – w ciągu zaledwie 5 miesięcy przeprowadzono 5 misji załogowych. Piąta – Apollo 11 – wyniosła na Księżyc trzech astronautów: Neila Armstronga, Edwina ‘Buzza’ Aldrina oraz Michaela Collinsa (ten ostatni jednak nigdy nie stanął na powierzchni satelity).

Misja wystartowała 16 lipca, aby astronauci mogli dotrzeć na powierzchnię Księżyca w dniu 20 lipca 1969 roku. Pierwszym człowiekiem na Księżycu został Neil Armstrong, jednak słynny filmik astronauty schodzącego na powierzchnię satelity z próbnika przedstawia oczywiście Buzza Aldrina.

Pomimo tego, że niedawno minęło 40. lat od tego pierwszego lądowania człowieka na Księżycu, wciąż nie milkną głosy sceptyków – czy może raczej niedowiarków – twierdzących, że cały program Apollo był fałszerstwem, że świadectwa 12 ludzi, którzy po Księżycu chodzili, to stek kłamstw i że wszystko to jest ukartowaną przez NASA hochsztaplerską sztuczką wykonaną dzięki kolego w Hollywood. Nie będę się rozwodził nad pseudodowodami, które niejako mają potwierdzać tę tezę, ale polecam: przejrzyjcie strony internetowe wyjaśniające, skąd biorą się pewne nieporozumienia. W zeszłym tygodniu rozprawił się z nimi Guardian, ale ogólnie jest tego w sieci mnóstwo. Jednym z moich ulubionych zarzutów jest twierdzenie niejakiej Uny Ronald (pseudonim) z Australii, która zarzekała się, że w oryginalnej transmisji lądowania widać butelkę Coli przelatującą na dole ekranu, które miała być kopnięta przez jakiegoś roztargnionego aktora w filmowym studio. Umknął jej jednak fakt, że gdyby rzeczywiście wyłożono tyle kasy na taką mistyfkację, to chyba jednak wykonanoby bardziej staranny montaż materiałów filmowych i zdjęciowych. Ale, ale, poszukiwacze spisków spisek znajdą wszędzie…

Więc na koniec: dowód, że to jednak Una Roland miała rację, a lądowanie na Księżycu naprawdę nigdy nie miało miejsca:

5 Comments

  1. „coś jednak musiało się wydarzyć i popsuć Rosjanom szyki (najpewniej przydarzył im się Chruszczow z jednej strony twierdzący, że ciągle walczą o palmę pierwszeństwa w tym wyścigu, ale z drugiej strony obcinający finansowanie tego projektu.”

    To niezupełnie tak. Dominacja Radzieckich w poczatkowym okresie podboju kosmosu, nastepnie spektakularna ich porażka i znów prawie-monopol to kombinacja pójścia na skróty w dziedzinie konstrucji silników rakietowych, spoczęcia na laurach, a także nieszcześliwe zbiegi okoliczności po obu stronach.

    Rakieta balistyczna R7 (której modyfikacja wyniosła statki kosmiczne Sputnik, Wostok Woschod i wiele innych) konstrukcji Siergieja Korolowa opierała się na silniku rakietowym konstrukcji Walentina Głuszki. Silnik ten był modyfikacją silnika hitlerowskiej rakiety V2 (połączono kilka komór spalania do wspólnej sprężarki, zastosowano wydajniejszy ale kłopotliwy utleniacz – ciekly tlen). Efektem była rakieta nośna wykorzystywana do celów wojskowych, ale rownocześnie doskonale nadająca się do lotów kosmicznych.

    Takie rozwiazanie amerykanscy konstruktorzy uznali za nieprespektywiczne z punktu widzenia wojskowego – nie da się niespostrzeżenie napełnić ciekłym tlenem kilkuset rakiet, gdyż nie da się go w takich ilościach składować. Poza tym Amerykanie nigdy nie planowali tak wielkich rakiet do celów wojskowych, nie planowali przenoszenia nimi bomb termojadrowych o mocy kilkudziesięciu megaton. Dlatego w czasie, gdy Tierieszkowa z kosmosu informowała świat, iż wszystko co w niej dobre zawdzięcza Partii Komunistycznej – w USA trwały prace nad 5 różnymi programami rakietowymi – mniejszymi rakietami na trwałe paliwa ciekłe i stałe dla celów wojskowych oraz „samolotem kosmicznym”. Stąd zapóźnienie Ameryki w dziedzinie kosmicznej – ich wojskowe rakiety były bardziej zaawansowane technicznie, powstały później i nie za bardzo nadawały się do podboju kosmosu. Samolot kosmiczny nie powstał, na te czasy był zdaniem za trudnym, poza tym nie doceniono znaczenia lotów kosmicznych i niezadbano o alternatywny program rakietowy.

    W ZSRR tymczasem pojawilo sie pytanie „co dalej”. Korolow i Marszałek Wojsk Rakierowych Niedielin („dusza” projektu rakietowego) byli zwolennikami paliw trwałych, Głuszko był wrogiem „diabelskich jadów” jak nazywał owe paliwa (kwas azotowy stosowany jako utleniacz). Potem Niedielin zginął spalony „diabelskim jadem” w czasie próbnego staru rakiety nowej generacji R16. Trapiony sporami koncepcyjnymi projekt rakietowy przez pewien czas dreptał w miejscu, zanim majacy najwięcej do powiedzenia Głuszko przekonał się do „diabelskich jadów”. Z wielu projektów udało się udoskonalić silnik napędzający rakietę Proton, która lata do dzisiaj.

    Polubienie

  2. Chyba wystąpił jakiś uskok w czasie:
    „Kwiecień 9, 2012”
    „związku z mocno okrągłą, 40. rocznicą pierwszego udanego lądowania ludzi na Księżycu pewnie jeszcze o tym usłyszymy.”
    „mija właśnie 40. lat od tego pierwszego lądowania człowieka na Księżycu”

    Hm, byłem pewien, że już świętowałem 40-lecie misji Apolla-11 i to ładnych parę lat temu.
    Zwątpiłem we własną pamięć, parę razy przeliczyłem na palcach. Nic nie pomogło. Albo mamy teraz rok 2009, albo 40!=40.

    Polubienie

    1. Wpis jest przedrukiem sprzed 3 lat (jak i ostatnich kilka innych wpisów również) – ale zaraz spróbuję go uaktualnić. 40. rocznica w istocie miała miejsce 3 lata temu, więc z twoją pamięcią jeszcze wszystko jest w porządku ;)

      Polubienie

Dodaj komentarz